Teatr peryferyjny
Nie chcąc używać określenia prowincjonalny, które ma w naszym języku zabarwienie emocjonalne pejoratywne, wprowadziłem epitet "peryferyjny" na oznaczenie zjawisk odległych od centrum. Centrami życia teatralnego - i w ogóle kulturalnego - są w powszechnym odczuciu wielkie miasta: Warszawa, Kraków, Wrocław, Łódź. Może dodać by trzeba jeszcze Gdańsk, może Poznań. To chyba wszystkie ośrodki centralne z teatrami, które liczą się w prasie ogólnopolskiej, o nich piszą tygodniki literackie i te, poświęcone niejako profesji aktorskiej i twórczości teatralno-filmowej. Obserwując zjawiska teatralne w Polsce można dojść do wniosku, że istnieje tylko kilka teatrów i niewielka stosunkowo grupa aktorów, o których ciągle się pisze, mówi, prezentuje... A przecież ten świat jest o wiele bogatszy niż donoszą pisma, bardziej złożony niż z informacji wynika. Poza centrami istnieją tak zwane peryferia, o których się nie mówi albo mówi się bardzo mało, a tam także rozwija się jakąś działalność, żyją ludzie, którzy pracują niekiedy bardzo skutecznie i owocnie. Zdarzało się już nieraz, że z tych peryferyjnych teatrów wychodziło odświeżenie sztuki.
W wydanej książce "Teatry w Polsce 1918-1939" (1984) Stanisław Marczak-Oborski powiada, iż w odróżnieniu od innych krajów "odśnieżanie sztuki dokonywało się u nas nie zawsze poprzez odrębne sceny awangardowa czy eksperymentalna, często znajdowało swoje miejsce także w toku pracy zwykłych teatrów, które prowadziły politykę nader eklektyczną; dawały tradycyjne przedstawienia klasyki, prezentowały różnorodny repertuar bieżący, ale nie stroniły też od spektakli nowatorskich, przeplatanych gęsto pozycjami lżejszymi i najlżejszymi". Bo jest chyba tutaj analogia z twórczością literacką; nigdy tworzący nie wie, czy tworzy jeszcze "peryferyjnie" czy już "centralnie", czy to, co tworzy, to arcydzieło, czy zamierzone arcydzieło nie okaże się kiczem, sztampą i landszaftem. Nie jest tajemnicą dla nikogo, że teatr "robią" ludzie, czyli dyrektor, reżyser i aktorzy. Odpowiednie selekcjonowanie sztuk do repertuaru decyduje również o powodzeniu całej instytucji, zwanej teatrem. Nie jest więc rzeczą zaskakującą, że w teatrze peryferyjnym zdarzyć się może tak zwane wydarzenie, które dziwi, fascynuje, przyciąga widzów nie tylko z terenu miasta. Wydarzeniem w teatrze zwykle nazywamy oryginalną inscenizację, albo grę któregoś z aktorów, albo scenografię, albo muzykę, albo... Zastanawiam się jednak, czy możliwe jest takie nasilenie kilku elementów w przedstawieniu. I myślę, że możliwe! Chociaż rzadko się zdarza. Z tym w teatrze związana jest zawsze nadzieja widza, który przychodząc, zawsze spodziewa się, że spotka go miłe rozczarowanie, że przeżyje wielkie wzruszenie, a może nawet dozna katharsis, oczyszczenia z jakichś emocji. Zawsze coś znajduje w każdym spektaklu dla siebie i marzy o ideale. A ideały rzadko zdarzają się w ludzkiej pracy, także w pracy teatru. Są więc przedstawienia lepsze, gorsze, bardzo udane i zawsze prezentujące wielki zbiorowy wysiłek reżysera, scenografa, kompozytora, zespołu aktorskiego oraz całej kompanii ludzi pracujących na zapleczu, którymi widz mało się interesuje, a którzy są wręcz niezbędni. Bez nich nie byłoby przecież dekoracji (stolarze, malarze), kostiumów (krawcy), fryzur (fryzjerzy), światła (elektrycy) i wielu jeszcze innych. Teatr każdy - zarówno w centrum jak i na peryferiach - stanowi taką właśnie społeczność "klasową"; każdy jej członek ma swoje do wykonania i powinien je wykonywać z największym zaangażowaniem, bo każdy pracuje dla innych i na innych. Tu jeden człowiek może zniweczyć pracę wielu. To jest swoisty kościół, gdzie można doznać zachwycenia i oczyszczenia. Na otwarcie teatru "Reduta" w Wilnie (1925) wygłoszono, zamiast przemówienia, wiersz, którego fragment brzmi tak:
... Mamy wieść siódmą,
że nie ladacznicą
jest teatr, przebóg! że jest
ducha świecą,
że jest zwierciadłem i że
jest kościołem,
że jest na głowy sypanym
popiołem,
areną słowa i muzyki krańcem,
że jest radości świetlanym
różańcem.
Niezwykle sugestywne i dynamiczne, zdania, z którymi zgodzi się każdy, kto żyje teatrem i z teatrem. Niezależnie od miejsca i wielkości sceny, od rangi i znaczenia tej instytucji. Nie ma przesady w tym, że w małej kapliczce wiejskiej, przydrożnej można doznać wzruszenia równie wielkiego jak we wspaniałej katedrze. Może się również zdarzyć i taka sytuacja, że katedra przygniecie swoim ogromem, a ta uboga kapliczka rozbłyśnie "tęczą blasków promienistą".
Teatr peryferyjny spełnia więc niezwykle doniosłe funkcje i potencjalnie zawsze ma szanse rozbłysnąć, wystrzelić, wstrząsnąć. Chodzi przecież o rzeczy ludzkie, z którymi każdy na co dzień się spotyka. Pamiętamy takie rozbłyski kieleckiego teatru pod dyrekcją Tadeusza Byrskiego, chociaż to już odległe czasy; z lektury wiemy o teatrze oświeceniowym, który włączył się w nurt pracy podejmowanej dla odrodzenia narodu. Wtedy pisarze (autorzy sztuk) dokonywali wielkich rozrachunków ze społeczeństwem, odprawiali wielkie narodowe rekolekcje, w czasie których wyśmiewali, ironizowali, oskarżali, brali w obronę ludzi i sprawy - a teatr ukazywał to wszystko na scenie, jakby prowadził wielką lekcję wychowawczą z narodem. Teatr wyrasta w jakiś sposób ze środowiska. Trzeba mieć więc zawsze tę świadomość, że w teatrze wszyscy grają. Nie tylko aktorzy. Grają również widzowie, gdy się śmieją, płaczą, przeżywają. Na tym polega wielkie misterium teatru, że porywa albo usypia, że czyni zimnym albo gorącym, nigdy nie powinien czynić letnim. Taka jest jego rola w środowisku, w którym istnieje i z którym współpracuje. Ileż tych teatrów peryferyjnych istnieje w naszym kraju! Rzeszów, Tarnów, Zielona Góra i Gorzów, Kielce i Radom, Opole i Wałbrzych... Wszędzie są ludzie, którzy przychodzą na premiery, a później na przedstawienia, oklaskują lub nie, wzruszają się, albo wpadają w zadumę... Gdyby im odjąć tę możliwość wchodzenia w inny świat, przeżywania cudzych problemów, zamyślenia się nad innymi, nad sobą - sądzę - że wtedy dopiero zauważyliby brak czegoś istotnego, czegoś bardzo ważnego. Wszystkie teatry - centralne i peryferyjne - pracują dla społeczeństwa i narodu, kontaktują szarego człowieka (jeśli przychodzi czasem do teatru) z tradycją, historią, kulturą. Niekiedy pomagają w rozpoznaniu siebie, Wyjaśniają i rozwiązują powikłania osobiste. Stanisław Baliński pisał w poemacie "Wieczór w Teatrze Wielkim" tak:
Gdy idzie smutna pora,
[że młodość zawodzi,
Przenieśmy się do wspomnień,
[a będziemy młodzi -
Tak czasami do synów
[w zadumie szeptały
Matki poetów, gdy młodość
[żegnały.
Jakże one kochały teatr
[i jak skrycie
Odnajdywały w fikcjach
[jakieś drugie życie,
Które im dolewało do
[rzeczywistości
Jedną kroplę goryczy, sto
[kropel radości.
To one na dramatach
[płakały miłosnych,
Gdy Damy Kameliowe
[żegnały czar wiosny,
To one śmiech tłumiły
[na komediach Flersa,
Broniły biednej Nory
[albo vice-versa,
Z bulwarów wielkomiejskich
[schodziły do wioski,
Nuciły razem z Toską wielką
[arię z "Toski".
To i takie przeżywanie odbywa się wszędzie, gdzie istnieje scena i gdzie wystawia się dramaty ludzkie, które przychodzą oglądać ludzie, znający te dramaty z własnego życia. Oglądając je na scenie mogą się od nich uwolnić. Nie wydaje się słuszne zdanie, że "aktorzy teatrów terenowych zawsze przegrywają (...) ze swymi kolegami ze stolicy czy z Krakowa", bowiem przegranie popularności nie zawsze jest tragedią. Jeśli swoje aktorstwo pojmuje się jako misję, to wszędzie tę misję można pełnić; nawet wydaje się, pełnienie jej z dala od centrum podnosi jej rangę. A teatr peryferyjny ma niekiedy charakter pionierski.
PS. Aktorom i Teatrom, Reżyserom i Scenografom oraz wszystkim innym pracownikom Teatrów Peryferyjnych od Redakcji i od siebie składam najlepsze życzenia z racji Dąia Teatru 1985.